Obudziłem się na moim ukochanym bagnie kompletnie ubrany (wiadomo, ubieram się po kolacji – to jest, śniadaniu – dzień wcześniej, żeby oszczędzić czas) i tylko lekko zarośnięty. Głęboko zaczerpnąłem aromatycznego, bogatego w metanowe wyziewy powietrza i nagle zorientowałem się, że czegoś mi brakuje. Czegoś miłego, powszedniego, a tak nieuchwytnego jak… „Świergolenie ptasząt”! – przemknęło mi przez głowę, dość dokładnie pokrytą brązową, moherową czapą.
Tak, dziobowych odgłosów przedstawicieli gromady Aves nigdzie nie było słychać. I to właśnie było podejrzane. Podobnie jak ten tajemniczy, głuchy grzmot lądującego statku kosmicznego, który słyszałem wczoraj w nocy. Bo kto niby chciałby łazić w nocy po bagnach? Chyba tylko jakiś przygłup z kosmosu. Targany nieznanymi mi wcześniej emocjami wybiegłem na ganek swojej chaty i wygrażając całemu światu zaciśniętym kułakiem ryknąłem ile sił w płucach:
„Dzie moje gołembie?!!”

W tak dramatycznych okolicznościach, drogi graczu, zaczyna się Twoja przygoda z grą „Lariad: The Space Adventure”, czyli darmową i – co ciekawe – napisaną w języku Lua platformówką autorstwa dwóch Łotyszy – Artursa Grebstelisa i Atisa Grinbergsa. Przyznacie sami, że nie można odmówić pomocy nieszczęsnemu Lariadowi w odzyskaniu niewinnych ptasząt, dotąd ubogacających estetycznie jego mocno bagniste sąsiedztwo. A pomóc trzeba koniecznie, bo droga będzie długa (wszak przemierzymy odległości – nomen omen – astronomiczne), pełna niebezpieczeństw i zasadzek. Ale od początku:

Jak już wspominałem, grę zaliczamy do gatunku platformowych. Truchtamy więc i skaczemy po rozmaitych platformach, unikając niebezpieczeństw, odnajdując nieliczne znajdźki i walcząc ze stworzeniami, które zechcą stanąć nam na drodze (w tym kilkoma level bossami), a także wysłuchiwać historii kilku NPC-ów, którzy przewiną się tu i ówdzie – a wszystko po to aby ocalić… Hmm, a w każdym razie odzyskać wspomniane ptactwo (przy okazji – wyjaśnię pewne nieporozumienie: Z całą pewnością nie są to gołębie. Wyglądają i brzmią bardziej jak mewy). Ponieważ jednak tytuł zobowiązuje – będziemy to czynić w kosmosie. No, może niekoniecznie w przestrzeni kosmicznej, bo tam nikt nie usłyszałby naszego krzyku, ale na szeregu zróżnicowanych planet. Teoretycznie, kiedy już zaliczymy pierwszą (świat wodospadów) możemy je zwiedzać w dowolnej kolejności, praktyka jest jednak dużo bardziej liniowa (zresztą gra sama podpowiada nam czerwonym krzyżykiem na mapie gdzie powinniśmy teraz lecieć).

Oprawa graficzna jest prosta, ale estetyczna. Bohater został – o ile mnie wzrok nie myli – prerenderowany i jego ruchom nie brakuje płynności. Gra korzysta również z efektów „przezroczystości” aby uzyskać efekt zacienienia, poświaty bądź mgły – nie jest źle. Darmowe produkcje przyzwyczaiły nas często do o wiele słabszego wykonania (patrz: „Legend of Edgar”, czy „Blob Wars”). Muzyki za to przeważnie brakuje – jest tylko „Alegretto pastorale” z suity „Peer Gynt” Griega na samym początku gry i motyw muzyczny dla każdego z bossów. No i jeszcze efekty dźwiękowe, w dosyć przyzwoitej jakości, aczkolwiek odgłos piły tarczowej szorującej o metal został oddany moim skromnym zdaniem nazbyt dokładnie. Co do grywalności – mnie rozgrywka wciągnęła na tyle, że grę ukończyłem, niemniej jednak miałem momenty zwątpienia – miejscami poziom trudności jest dość frustrujący. Na szczęście w naszym statku (tudzież w okolicach) znajdziemy punkty, gdzie można uzupełnić nadwątlone zdrowie (czyli skrzynki z logo PCK), oraz ziejące jadowitą zielenią terminale komputerowe (podłączone do sieci chyba przez modem, bo wydają przeraźliwe piski), w których możemy zapisać stan rozgrywki. Warto wspomnieć, że slot zapisu jest tylko jeden, czasem więc lepiej się zastanowić czy na pewno robić „sejwa” w momencie gdy został nam tylko jeden „pasek” energii. Na wyjątkowo wytrwałych graczy – w ramach „rozwoju” naszego bohatera (ło, elementy RPG!) dopakujemy się także w zwiedzanych przez nas światach w dodatkowe paski energii w postaci czerwonych „plusików” (i to by było na tyle, jeśli chodzi o „elementy RPG”). Często są one ukryte w miejscach nieoczywistych, można by wręcz rzec – tajnych lokacjach. Szukanie ich może być więc trudne i nużące, ale – jak się wkrótce okaże – taki bonus do energii to rzecz nie do przecenienia w konfrontacji z mocarnymi bossami.

Z ciekawostek – ponieważ komunikaty tekstowe zapisane są w osobnym pliku, można sobie grę „spolszczyć”. Nie potrafiłem odmówić sobie tej przyjemności – niestety, z racji tego że zamiast korzystać ze standardowej czcionki, produkcja Łotyszy „wycina” sobie literki z pliku .png – musiałem jednocześnie pozbyć się wersji oryginalnej (w stworzonym przeze mnie archiwum dostępne są w związku z tym wersje: angielska, francuska i polska). Całość mojej pracy możecie pobrać pod adresem podanym w ramce obok. Chyba wychwyciłem wszystkie niuanse, ale jeśli zauważycie gdzieś potknięcia w warstwie językowej, albo podejrzany znaczek zamiast znanych i lubianych „ogonków” – z góry przepraszam.

Grę można pobrać z MorphOS Storage, OS4depot i AROS Archives. Link do polskiego tłumaczenia został przetestowany jedynie na wersji pod system MorphOS.

’recedent’ – Amiga NG (8) 2/2019

—> do spisu artykułów

Dodaj komentarz